Z systemem służby zdrowia w naszym kraju jest tak samo jak z systemem emerytalnym, stale ktoś przy nim majstruje tylko efektów nie widać. Mało tego, zapaść naszej publicznej służby zdrowia stale się pogłębia i tylko gruntowne zmiany systemowe, a nie doraźna reanimacja może przynieść jakiś skutek. Jedyną różnica pomiędzy sytuacją polskich emerytów /tych już przebywających na emeryturach oraz tych przyszłych/, a pracownikami służby zdrowia jest to, że ci drudzy na ulicy walczą o swoje prawa, odchodzą nawet od łóżek chorych i robią publiczne głodówki. Emeryci natomiast albo nie mają sił wyjść na ulicę, ponieważ tak leczy ich polski skostniały system medyczny, natomiast przyszli emeryci niestety nie są aż tak zorganizowani. Natomiast ofe tak naprawdę nie są zainteresowane zmianami. Tak im wygodniej i lepiej, bowiem pobierają ogromne prowizje za prowadzenie interesów członków ofe.
– Fakt, że lekarze wywalczyli sobie zupełnie przyzwoite warunki płacowe, problem tylko w tym, że wywalczenie dobrych warunków płacowych niestety nie idzie w parze z ich fachowością, albo jeszcze gorzej – nie chce im się pracować w systemie NFZ-owskim. Najlepiej natomiast pracuje się im prywatnie, bowiem tylko prywatnie czeszą prawdziwą kasę. Na przykład wizyta u podrzędnego lekarza specjalisty w niewielkim mieście powiatowym to wydatek rzędu 80 złotych. Niedouczeni lekarze psychiatrzy bez praktyki kliniczno-szpitalnej, przyjmujący od przypadku do przypadku w przychodni, ale za to w dużym mieście wojewódzkim każą sobie płacić za prywatna wizytę 120 złotych. Za wizytę w większym mieście u specjalisty ze stopniem naukowym trzeba zapłacić 100-120 złotych – często nawet więcej – a wizyta u profesora dochodzi 150 do nawet 250 złotych. Jeżeli chodzi o zdrowie pacjent zrobi wszystko, nawet się zapożyczy. Problem tylko w tym, że z tą fachowością panów doktorów i profesorów również jest różnie – stwierdził jeden z klientów.
Niestety, ale paranoja absurdu zaczyna się niebezpiecznie nakręcać. Tymczasem publiczna służba zdrowia leży na obu łopatkach. Prawda jest taka, że Narodowy Fundusz Zdrowia albo nie ma wystarczającej puli pieniędzy, albo jest niemobilny i źle zarządzany. W jednostkach publicznych służby zdrowia za mało jest pieniędzy, pacjenci nie są już przyjmowani, a do przychodni niepublicznych zostają tylko przyjmowani pacjenci spoza NFZ-owskiej obsługi. Spirala paranoi nadal się nakręca. Może więc ma racje minister Kopacz, że myśli o wprowadzeniu na ten rynek konkurencji dla NFZ, czyli prywatne firm ubezpieczeniowych oraz, żeby zlikwidować ofe i pozwolić każdemu na własną decyzję w sprawie odkładania na przyszłe emerytury?
Złe systemy
18 stycznia
09:50
2011